Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczególnie w pobliżu ich siedzib. Ale nic takiego nie zobaczył. O ile go oczy nie myliły, było
zupełnie pusto.
Kolejna osobliwość. Zazwyczaj kwatery niewolników nie znajdowały się tak blisko
dworu. Jednak dostrzegał ich chaty - kamienne, kryte błyszczącymi strzechami - a nie nędzne,
żałosne lepianki, jakich się spodziewał. Były czyste i wyglądały niemal malowniczo na tle
łupkowoszarych gór, zielonych pól i niebieskiego nieba. Przy licznych domostwach ludzie
kopali gracami i motykami maleńkie ogródki. Ludzkie dzieci o nagich, groteskowo wygiętych
nóżkach bawiły się niedaleko w błocie. Wiatr przyniósł urywek ludzkiej pieśni, cichej i
brzydkiej.
Zakrawało to niemal na bluznierstwo.
- Podziwiacie moją posiadłość? - spytał zza ich pleców Igraine.
Jyrbian drgnął, zastanawiając się, od jak dawna stał tam i ile z ich uwag zdążył
usłyszeć. - Zauważyliśmy, że twoich niewolników nie pilnują ani zaklęcia, ani nadzorcy.
- Dlatego, że moi niewolnicy są tu szczęśliwi. Nie potrzeba straży, ani magicznych,
ani zwykłych.
- Szczęśliwi? - Khallayne posmakowała słowa. Niewolnicy nie byli ani szczęśliwi, ani
nieszczęśliwi. Po prostu byli niewolnikami. - Jak ten niezwykły stan został osiągnięty?
- To najlepiej strzeżony sekret na naszym świecie. - Igraine roześmiał się. - Podzielę
się swą wiedzą, jeśli rzeczywiście chcecie ją poznać. Ostrzegam was jednak, że to, co
powiem, z początku nie będzie łatwe do zrozumienia. Jest bowiem sprzeczne z wieloma
rzeczami, jakich was nauczono, wieloma sprawami, w jakie wierzycie. Musicie posłuchać
otwartym umysłem. Otwartym sercem.
Spojrzał wpierw na Jyrbiana, a potem na Khallayne, czekając na ich znak, by
kontynuować.
Jyrbian chciał dowiedzieć się wszystkiego, czego mógł, by donieść Teragrymowi, a
następnie zamknąć uszy i nie słyszeć niczego więcej. Skinieniem głowy zachęcił Igraine a do
dalszego opowiadania i tak samo uczyniła Khallayne.
- Doskonale. Poznałem rzecz następującą. - Igraine otworzył wysokie okna przed nimi
i wpuścił powiew wiatru schłodzonego przez śniegi w wysokich górach. - Wybór.
Lyrralt, który podszedł do nich, miał zdumioną minę, a Khallayne była przekonana, że
Igraine kpi z nich sobie. Ukradkiem wymienili spojrzenia, aby upewnić się, że dobrze
usłyszeli.
- Wszystkie istoty, czy będzie to ogr, człowiek czy elf, pan czy niewolnik, mają
wybór.
- %7łartujesz sobie z nas, panie - rzekł Jyrbian, dokładając starań, by w jego głosie
zabrzmiał szacunek. - To oczywiste, że mamy wybór. Co to ma wspólnego z twoją
pomyślnością?
- Nie zrozumiałeś. - Igraine zauważył, że większość grupy podeszła do nich. -
Usiądzmy. Pozwólcie, że wam opowiem, jak do tego doszło. Wtedy zrozumiecie. co mam na
myśli. - Zaprowadził ich do kręgu krzeseł wokół kominka.
Kiedy usiedli, rozpoczął swą opowieść, poważnym i przejmującym głosem mówiąc o
kopalni, o jękach i płaczu ziemi, o krzyku konającej córki, o wszystkich wydarzeniach, które
zdarły zasłonę ślepoty z jego serca. Głęboko wzruszony przerwał na dłuższą chwilę. Kiedy
wrócił do opowiadania, w jego głosie pojawił się ton goryczy i samooskarżenia.
- W swym samolubstwie i chciwości rozkazałem niewolnikom opuścić kopalnię.
Zciany sztolni wciąż się obsuwały, sklepienie wciąż się waliło. Byli dla mnie zbyt cenni, by
ich narażać.
- Ale przecież to rozsądne założenie - zaprotestowała Nylora. Większość obecnych
przytaknęła jej kiwnięciem głowy. - Co innego mogłeś zrobić?
- Mogłem spróbować ocalić moją córkę, jak uczynił to jeden z moich niewolników.
Wbrew moim poleceniom zwołał kilku innych. Gołymi rękoma powstrzymali osuwające się
kamienie, podczas gdy pozostali pobiegli po belki do podstemplowania sufitu.
- Podparli belki własnymi ciałami, a on tymczasem wygrzebał mnie spod ziemi -
powiedziała cicho Everlyn, drżąc. - Strasznie było w tej niewielkiej przestrzeni. gdzie
zewsząd przyciskały mnie głazy. W powietrzu unosił się duszący kurz. Czułam krew na
twarzy. - Wzdrygnęła się.
- A wszystko dlatego, że Everlyn chciała sama wykuć sobie kawałek krwawnika. -
Igraine wskazał na córkę, srogo marszcząc brwi, lecz grymas ten ustąpił gorzkosłodkiemu
uśmiechowi.
Khallayne przyjrzała się pełnym zachwytu twarzom towarzyszy. Nic nie zrozumieli.
- Krwawnik? Co to takiego? - spytała Briah.
Igraine pokazał okruch skały wielkości pięści, który stał w mosiężnej oprawie na
gzymsie nad kominkiem. - To kamień. Zwykły kamień, za miękki, żeby z niego budować
domy, zbyt brzydki, by robić z niego biżuterię. Któż poza Everlyn mógłby zechcieć coś
takiego? Któż poza moją dziwną córką, która zbiera takie kamienie i skały!
Rzuciwszy na Everlyn pytające spojrzenie, Khallayne podniosła krwawnik. Był
wielkości ziemniaka, dymny, tak ciemny, że wydawał się wchłaniać światło i zatrzymywać je,
usiany grubymi, czerwonymi żyłkami, które sprawiały wrażenie kropel krwi.
Jak uprzedzał Igraine, kamień był dość brzydki i błyszczał jak wypolerowany, choć w
dotyku był chropowaty. Khallayne podsunęła go innym, lecz tylko Jyrbian wyciągnął rękę.
- Sam jestem kolekcjonerem kryształów - powiedział, obracając skałę w świetle.
Everlyn uśmiechnęła się nieśmiało, wzięła kamień w drobne dłonie i znów uciekła
wzrokiem od ciekawości błyszczącej w jego oczach.
- Po raz pierwszy słyszę o tym, aby nieposłuszeństwo niewolnika przyniosło dobre
skutki - rzuciła ostro Briah.
Lyrralt wysilał umysł, by zrozumieć opowieść, usiłował dojść do jej znaczenia.
Uświadomił sobie, że ta historia ma jakiś głębszy sens, i że Igraine czeka, aż sami go pojmą.
Ramię mu pulsowało, runy swędziały złowieszczo.
- To nie wszystko - wykrztusił.
Igraine pokiwał głową. - Nie mogłem pojąć, dlaczego niewolnik tak jawnie sprzeciwił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript